czwartek, 30 sierpnia 2012

A ja mam swa gitare!

Witam, oto drugie opowiadanie!
Miałam je napisać i wstawić wcześniej, ale plany pokrzyżował mi Mokon i niespodziewany wyjazd pięciodniowy na Mazury. Niekoniecznie w takiej kolejności. Co do wyjazdu - właśnie o miejscu, w którym spędziłam te feralne pięć dni, jest opowiadanie. A przynajmniej miejsce to stanowi tło.
Jest to dość spore jezioro, leżące pomiędzy Szczytnem, a Mrągowem. Magiczne miejsce. Jeśli ktoś chciałby się o tym przekonać, to piszcie! Mogę kogoś zabrać ;)

Wracając do tekstu - OOC, jak zwykle. Inna strona relacji między postaciami. Żeby nie było - związki Polski z Ukrainą są jak najbardziej realne i pogłębiane systematycznie od czasów upadku "bloku wschodniego". Relacje, które tu przedstawiam, są trochę wykoślawione. Pamiętajmy jednak, że oni też są ludźmi! Ale o tym już było. Tak czy inaczej, zapraszam do czytania.

Ps. Strzeżcie się tych złodziei, jenotów!
________________________________________________________________

Pewien chłopak uśmiechał się, wrzucając ostatnią z pięciu kopert do czerwonej, metalowej skrzynki. Jednak zanim to zrobił, spojrzał czule na imię adresata, a jego oczy zabłyszczały lekko. Gdy klapka opadła
z metalicznym szczękiem, a list zniknął w czarnych trzewiach skrzynki pocztowej, chłopak zamknął na chwilkę oczy. Trwało to krótko, jednak wprawny obserwator
z pewnością by zauważył, że za długo na zwykłe mrugnięcie. Potem odszedł zamyślony, jakby rozważając, czy jego plany się powiodą...
~*~
Feliks Łukasiewicz uśmiechał się jak głupi, buszując na strychu swojego mieszkanka. Szukał pewnej rzeczy, z której nie korzystał od ponad dwudziestu lat. Rzecz ta leżała nieużywana, gdyż Feliks zdawał się zapomnieć o jej istnieniu. Jednak nie do końca była to prawda...
- Jest! - wykrzyknął w końcu uradowany, ściskając tryumfalnie swój stary, legionowski[1] namiot. Popatrzył z sentymentem na poszarzały już przedmiot. Wiele razem przeszli... podtopienia na Mazurach, burze na szczytach gór, niemalże huraganowe wiatry. Ech... Przeleżał tu tyle lat, zapomniany. Jednak pewne zdarzenie przypomniało Feliksowi o nim - mianowicie jakiś czas temu spił się z Prusakiem i razem wspominali dobre czasy, te przyjemne wydarzenia w tak rzadkich, sprzyjających im obu okolicznościach. Między innymi jezioro, nad którym spędzili któryś tydzień w dziewiętnastym wieku. To było wtedy, kiedy zaczęli się dogadywać[2]. Oczywiście, wtedy nie miał tego namiotu przy sobie! Jednak od tamtej pory lubił to jezioro. Przypominało mu, że on też miewał lepsze momenty
w ostatnich wiekach. Ale! Rozejrzał się i już, już zamierzał schodzić, gdy zobaczył stary plecak. Był on jaskrawo czerwony (no, ta jaskrawość, to raczej zasługa pamięci), zamontowany na ciężkim, stalowym stelażu. Chłopak wyciągnął się
w jego kierunku, jakby miał ochotę po niego sięgnąć, jednak zamarł i po chwili cofnął się, unosząc w zamyśleniu oczy. Plecak, zdecydowanie lepszy, przede wszystkim - lżejszy, kupił specjalnie na tę okazję, nie będąc pewnym stanu
- i położenia - starego. Nowy plecak był jasnoniebieski, z usztywnianymi plecami, jednak bez kłopotliwego stelaża. I chwała Bogu! Chwilę powspominał, jednak zostawił zabytek na strychu i zszedł zeń, z zamiarem skończenia pakowania.
~*~
Było ciemno, na tyle, by nie widzieć końca wyciągniętej ręki. Ale w tym miejscu zazwyczaj tak było nocą - ze wszystkich stron rosły drzewa, a miejsca bez nich zdawały się jakby wydarte z lasu. Nawet piasek na prowizorycznym boisku do siatkówki dawno przestał być czysty, a sporą część "piaskownicy" na powrót zagarnęła trawa. Za boiskiem była stara, przeciekająca wiata z trzema ścianami i białym, źle zbudowanym kominkiem ze zbyt wąskim kominem. Wokół panowała cisza, jedynie wiatr szumiący w drzewach i dzikie zwierzęta mogły ją zakłócać. Choć tak naprawdę nie zakłócały niczego, bo stanowiły część tego miejsca. Ciszy nie zakłócały również drwa, trzeszczące w ognisku, ani ogień, który skwierczał przyjaźnie. W pewnym momencie jednak tę - jakże przyjemną - ciszę, przerwał delikatny dźwięk gitary. Nie był to dźwięk melancholijny, nie, broń Boże! Jednak był to dźwięk z każdej miary spokojny. Po chwili do gitary dołączył cichy głos młodego chłopaka.

-Tam dokąd chciałem, już nie dojdę, szkoda zdzierać nóg,
Już wędrówki, naszej wspólnej, nadchodzi kres.
Wy pójdziecie inną drogą, zostawicie mnie
Odejdziecie, sam zostanę, na rozstaju dróg. - Zielone oczy oderwały się od strun
i spojrzały na wszystkich zgromadzonych z lekką melancholią.

- Hej, przyjaciele, przyjaciele hej! zostańcie ze mną
Przecież wszystko, to co miałem, oddałem Wam, na pewno
Hej, przyjaciele, przyjaciele hej! choć chwilę jedną,
znowu w życiu mi nie wyszło, znowu jestem sam - Niebieskie oczy śledziły twarz muzyka. Ich właścicielka zdawała sobie sprawę, że tak może czuć się jej przyjaciel. Może nie do końca, ale na pewno nie wybrał tej piosenki jako pierwszej bez powodu.

- Znów spóźniłem się na pociąg i odjechał już
Tylko jego mglisty koniec zamajaczył mi,
Stoję smutny na peronie, z tą walizką jedną
Tak jak człowiek, który zgubił, do domu swego klucz - Zauważyła. Zauważyła, jak przymknął oczy na kilka sekund. Miała ochotę pogłaskać go po tych jego nieco za długich włosach. Wiedziała jak się czuje, bo przecież sama czuła się podobnie jeszcze kilka stuleci temu. No, może nie dokładnie tak, bo jej nie zwodzono.           A przynajmniej nie tak, jak jego. Nie rozumiała jednak, czemu siedzą tu razem. Wrogowie i przyjaciele jednocześnie. Rodzina... Z zamyślenia wyrwał ją dużo żywszy, dużo wyraźniejszy, pełen emocji głos:

- Hej, przyjaciele, przyjaciele hej! zostańcie ze mną
Przecież wszystko, to co miałem, oddałem Wam, na pewno
Hej, przyjaciele, przyjaciele hej! choć chwilę jedną,
znowu w życiu mi nie wyszło, znowu jestem sam. - Spojrzał na nią, zatrzymał na chwilę spojrzenie na jej oczach. Byli przyjaciółmi. Dobrymi przyjaciółmi. Mimo to różnili się i nie rozumieli tak dobrze, jak by chcieli. Łączyła ich długa historia, pełna błędów, ale i szczęścia. Oboje wspólną przeszłość, mimo iż momentami bolesną, wspominali z nostalgią i uśmiechem na ustach.
Uśmiechnął się lekko i śpiewał dalej, znów cicho, trochę jakby ze zrezygnowaniem. Jednak jego oczy nie były smutne.


- Tam dokąd chciałem, już nie dojdę, szkoda zdzierać nóg,
Już wędrówki, naszej wspólnej, nadchodzi kres.
Wy pójdziecie inną drogą, zostawicie mnie,
Zamazanych, drogowskazów, nie odczytam już! - delikatnie uderzył ręką w struny, urywając dźwięk. Było to tak niespodziewane, jak pierwsze dźwięki piosenki. Znów zapadła ta swoista, leśna cisza.
Dopiero po dłuższej chwili przerwał ją miękki głos, należący do mężczyzny
o fioletowych oczach.
- Ne, Polsza, po co nas tu, właściwie, zaprosiłeś? - zapytał, mieszając języki. Nie mógł się powstrzymać, by choć jednego słowa nie wymówić w swoim ojczystym języku, a nie kurtuazyjnym, międzypersonifikacyjnym. Mówił cicho, jednak coś
w jego głosie wyrwało wszystkich z tego melancholijnego nastroju. Fioletowe oczy obrzuciły spojrzeniem wszystkie pięć postaci siedzące wokół ogniska.
- W sumie sam nie wiem. - Zielonooki wzruszył ramionami, odstawiając gitarę
i uśmiechając się szeroko, po swojemu. - Mimo wszystko jesteśmy rodziną.
A teraz jest lepiej. Nawet jeśli nie jesteśmy zgrani, to przecież jest w porządku, nie?
- Brat, ty to masz jazdy - przerwał mu inny zielonooki mężczyzna, siedzący po drugiej stronie ogniska. - Skoro już nas tu zaprosiłeś, to mogłeś zaśpiewać coś, co ma łączyć, a nie dzielić - westchnął i pokręcił głową, gdy zobaczył diabelne ogniki w oczach młodszego mężczyzny. Ten chwyciła za gitarę, a gdy zaczął wygrywać pierwsze, żywe nuty, Czechy jęknął:
- Cofam...
- Za późno!
Pooostaaawimy mały obóz,
bramę zbudujemy z serc,
a z tych słów co tak gorące
zbudujemy sobie piec[3]- W tym momencie rozległ się zdławiony chichot wszystkich trzech pań, za to przez twarz fioletowookiego mężczyzny przebiegł krótki grymas.
- Roozpalimy mały ogień,
a w tym ogniu będziesz piec,
naszą przyjaźń, która łączy,
która da Ci to co chcesz. - ciemne, zielone oczy patrzyły w te o nieco jaśniejszym odcieniu, których właściciel zaśmiewał się w najlepsze. Zapewne wiele osób nie zrozumiałoby sytuacji. Cóż, skąd mogli wiedzieć, że tekst piosenki naprawdę niewiele się różnił od słów, którymi Rosja "napastował" Czechy w okresie komunizmu? Swoją drogą to, że autor piosenki był nieznany nie było przypadkiem. Piosenkę stworzył sam Feliks i choć cała reszta brzmiała dość normalnie, to refren zawsze dedykował Czechom i Rosji. Nie, nie było w tym nic złośliwego. Wcale...
- Miśka, nie śmiej się, tylko mu coś powiedz! - przeniósł swoje spojrzenie siostrę, która po chwili przestała chichotać, za to machnęła ręką.
- Sam się prosiłeś - zachichotała krótko, po czym wszystkie trzy panie, wraz
z Feliksem, ucichły. Wszyscy spojrzeli po sobie, po czym największy wśród nich wstał, przyciągając spojrzenia.
- Ogień - mruknął jedynie, podchodząc do przygotowanego wcześniej stosu. Mimo, że nie wywarło to żadnego wrażenia na zgromadzonych, to postronnego obserwatora mogło zdziwić, że nie wypuścił swojego kraniku z ręki. Rosja dołożył do ognia, jednak nim zdążył usiąść, wstał Feliks, z radosnym uśmiechem na ustach.
- Chodźmy na pomost! Powinno być świetnie widać drogę mleczną, no i totalnie gwiazdy powinny już spadać jak na jakimś festynie, czy coś... - miał rację. Jak zawsze pod koniec sierpnia, tak i teraz z nieba, po raz drugi w roku, spadały tysiące "gwiazd". Nawet jeśli człowiek wiedział, że to tak naprawdę tylko kawałki kosmicznych skał, to jednak wrażenie zawsze było nieziemskie. Polak wziął swoją gitarę, tak jak i Rosja swoją bałałajkę. Wszyscy, w miłej atmosferze, poszli na pomost (Czechy co prawda szedł z podniesioną dumnie głową, niby obrażony, jednak widać było, że nie boczył się na poważnie), zbudowany w kształcie nieco zdeformowanego "T". Gdy weszli, przywitało ich ciemne jezioro, rozświetlone tysiącem gwiazd i jasnym, złocistym księżycem. Stali w ciszy, spoglądając to
w niebo, to na jezioro.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, łabędź zatrzepotał skrzydłami gdzieś
w trzcinach. Trudno opisać ten niezwykły, zupełnie niezłowieszczy świst powietrza przecinanego tak silnymi skrzydłami. Echo na jeziorze, jak zawsze
w takich sytuacjach, było niesamowite. Zapewne wszyscy uśmiechnęliby się
z podziwem, gdyby nie było to na tyle niespodziewane, że Michaela aż krzyknęła, przestraszona, a Feliks złapał się za serce. Pozostałe kraje wcale nie były mniej zaskoczone - Jozef podskoczył, Olena drgnęła, a Natasza przytuliła się do ręki Rosji, który jako jedyny nie pokazał, że zrobiło to na nim wrażenie. Oczywiście, chwilę potem Białoruś odsunęła się od swojego brata, a Feliks roześmiał się, trochę z samego siebie, trochę z nich. Znów zapadła cisza, tylko ten coraz silniejszy wiatr, marszczył powierzchnię jeziora.
- Iwan, zaśpiewaj coś - mruknął Feliks, patrząc na, nieco nieobecnego, kuzyna. Ten obrzucił go pytającym spojrzeniem, jednak jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał a musiał się zadowolić, było wzruszenie ramion chłopaka. Po chwili jednak odłożył kranik na ławeczkę, by chwycić obiema dłońmi bałałajkę i zagrać cicho. Co prawda ballada, którą grał, nie była pisana akurat na ten instrument, ale komu by to przeszkadzało..? Zanucił cicho i Feliks już wiedział, co to będzie. Szczerze, to lubił akurat tę piosenkę. Mimo że była po rosyjsku, mówiła o Rosji, to jednak było w niej coś takiego... swojskiego. I, przede wszystkim, czarującego.


Не слышны в саду даже шорохи
Już nie słychać szmerów w ogrodzie
Всё здесь замерло до утра
Ucichło wszystko do rana.
Если б знали вы, как мне дороги
Jeśli tylko byś wiedział, jak drogie są mi
Подмосковные вечера.
Podmoskiewskie wieczory

Речка движется и не движется
Rzeka płynie i jakby nie płynęła
Вся из лунного серебра
Wszystko jest zalane z srebrnym księżycem
Песня слышится и не слышится
Piosnkę słyszy się i jakby się nie słyszało
В эти тихие вечера.
W te ciche wieczory

Что ж бы, милая, смотришь искоса,
Dlaczego Ty, moja miła, patrzysz krzywo
Низко голову наклоняя?
Z nisko opuszczona głową?
Трудно высказать и не высказать
Trudno powiedzieć i nie powiedzieć
Всё, что на сердце у меня.
Wszystko co u mnie na sercu.

А рассвет уже все заметнее
Coraz wyraźniej widać poranne zorze,
Так, пожалуйста, будь добра
Więc, proszę, bądź dobra
Не забудь и ты эти летние
Nie zapomnij i Ty tych letnich
Подмосковные вечера.
Podmoskiewskich wieczorów.

Не забуд и ты эти летние
Nie zapomnij i Ty tych letnich
Подпилакные вечера![4]
Podpiłaknowskich wieczorów!  Niemalże wykrzyknął Feliks, chwilę po tym, jak Iwan skończył śpiewać. Olena z Michaelą spojrzały na niego dobrodusznie, jak patrzy się na małego brata wygadującego głupoty, Czech prychnął, Natasza nie zrobiła nic, a Rosjanin uśmiechnął się w ten mniej przerażający sposób i spytał:
- A towarisz to chyba bardzo lubi rosyjski, da? Może chciałby go używać częściej... - jawna prowokacja!
- Nie, ale tę piosenkę akurat lubię! Wiem, że nie za bardzo to rozumiesz, ale muzyka to totalnie ponadnarodowy język jest! - wykrzyknął radośnie. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy z przekorą. Nie kontynuowali jednak sprzeczki, wiedząc, że teraz może przekomarzają się dla zabawy, jednak lepiej nie przeciągać struny. Nie chcieli popsuć nastoju ani sobie, ani innym. Cóż, dobrze zrobili, jednak mimo ogólnej zgody wiatr zdawał się ignorować ich życzenia i wiał coraz mocniej, aż w końcu zaczęli powoli wracać do ogniska, lekko zmarznięci. Tego lata noce były zimne.
Spotkali się dość późno, wszyscy zmęczeni po długiej drodze, bo żadne
z nich nie miało blisko nad to jezioro. Najbliżej miał oczywiście Feliks, wszak 
z Warszawy do Szczytna nie jest daleko, a Piłakno, nad którym się spotkali, było stosunkowo niedaleko. Jednak tłuczenie się komunikacją publiczną dało się wszystkim w kość. Teoretycznie mogli przyjechać samochodami, jednak wpadli tylko na weekend, a nikt ani na kacu, ani pijany nie miał zamiaru wyruszać
w trasę. Co prawda Rosjanin zazwyczaj nie miał oporów, jednak wybrać się po pijaku z Mazur do Moskwy... Zdecydowanie wolał dojechać do Kaliningradu 
i stamtąd zostać odtransportowany do domu.
Ogień już dogasał, właściwie ledwo się tlił, a przy nim siedzieli już tylko Feliks i Olena.
- Sam się o to prosiłeś! - wykrzyczała szeptem dziewczyna, śmiejąc się.
- Ja?! Generalnie, to nigdy nie chciałem, żebyś się zadała z tym nieokrzesanym bucem! - żachnął się Feliks, manifestując swą urażoną dumę. Nie, żeby naprawdę był obrażony. Kątem oka obserwował twarz przyjaciółki. Ostatnie płomyki odbijały się w oczach Oleny, jak zdołał zauważyć Feliks, który oczywiście udawał, że nie patrzy. Ledwo palące się ognisko dawało niewiele światła, jednak płomyki błyszczały w oczach dziewczyny. Choć może nie miały nic wspólnego z ogniskiem?
- Ale na Rzeczpospolitą Trojga Narodów to żeś się nie zgodził! - zawołała, a w jej głosie wciąż pobrzmiewało rozbawienie.
- Państwo mi się rozwalało, a ja miałem łączyć się z jeszcze innym stronnictwem? Wystarczyło mi, że kłóciłem się z tym tchórzem, Torisem! - Prychnął cicho, wciąż udając wielce obrażonego. - Ale piosenkę Ci napisałem!
- Że niby jaką?! - zainteresowała się, bo nie przypominała sobie, żeby Feliks jej coś napisał...
- A "Hej Sokoły!" to co? - tym razem spojrzał na nią wyzywająco.
- A to mój napisał! W XIX wieku![5]
- Cicho, w połowie był Polakiem!
- A co ma piernik, nie te czasy! - pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie te czasy, nie te czasy... - jął ją przedrzeźniać. Najśmieszniejszym w tej scenie był fakt, że całą tę udawaną kłótnie przeprowadzili szeptem...
- A cichaj już! - roześmiała się, na co on spojrzał jej w oczy i złapał za gitarę.
- Nie! Zaśpiewam ci! - i, nim zdążyła zaprotestować, jak powiedział tak zrobił. Śpiewał spokojnie, nie jak zazwyczaj, ale tak, jakby to było faktycznie tylko dla niej. Aż zarumieniła się przy trzeciej zwrotce

- Ona biedna tam została,
Jaskółeczka moja, moja mała,
A ja tutaj w obcej stronie
Dniem i nocą tęsknię do niej
- przerwał śpiewanie i pozwolił, by dźwięki gitary brzmiały jeszcze chwilę, powoli zamierając.
- Wiesz, że czasami naprawdę tęsknię? Do tych czasów, gdy byliśmy zgodni. Nie chodzi o to, że byłaś mi podległa czy coś, ale wiesz, totalnie było fajnie, jak byliśmy razem...
- Nigdy nie byliśmy całkiem zgodni - wypomniała mu, ale sama dała się porwać wspomnieniom. Westchnęła, przymykając oczy. Rozległ się cichy brzdęk strun, gdy gitara została złożona na ziemi. Olena poczuła najpierw ciepłą dłoń na policzku,
a potem delikatny pocałunek złożony na czole.
- Nie, nie byliśmy. Nie ma takiej możliwości, prawda? Jesteśmy za bardzo podobni i zbyt różni jednocześnie... - teraz również on westchnął cicho. Odsunął się od niej, wciąż nie zdejmując dłoni z jej twarzy. Dziewczyna czuła jak drobna,
a zarazem szorstka i spracowana była jego ręka. Jej dłoń również nie była ani gładka, ani delikatna. Czuł to, gdy dotykała go, przytrzymując dłoń, w którą wtulała twarz. Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy. Znów byli blisko.
- Dobranoc - szepnął Feliks i odwrócił się, by wejść do namiotu, gdzie spali już Jozef i Michaela.
- Dobranoc - odszepnęła Olena i udała się do swojego rodzeństwa.
Na polu namiotowym "Zielony Raj" ostatecznie zapanowała cisza...







~*~






- Chorałem dźwięków dzień rozkwita,
jeszcze od rosy rzęsy mokre,
We mgle turkoce pierwsza bryka,
Słońce wyrusza na włóczęgę.

Drogą pylistą, drogą polną,
Jak kolorowa panny krajka,
Słońce się wznosi nad stodołą,
Będziemy tańczyć waaaaaaalcaaaaa...

A ja mam swą gitarę,
Spodnie wytarte i buty stare,
Wiaaaatry nioooosą mniee-e-e daleko.
A ja mam swą gitarę,
Spodnie wytarte i buty stare,
Wiaaaatry nioo...

-FEEEEEEELIKS! - głos Czecha ostatecznie obudził wszystkich, którzy nie zmusili się do wstania słysząc zbyt głośny śpiew - czy raczej coś, co śpiew miało naśladować - Polaka.
- Pobudka, a nie Feliks! - wyszczerzył tamten zęby. Wszyscy po chwili, dłuższej lub krótszej, wyczłapali na zewnątrz, by spostrzec , że na dworze było jeszcze szaro, niemalże ciemno. Ptaki oddawały się swojemu ulubionemu, porannemu zajęciu - śpiewaniu. Cóż, Feliks niewątpliwie wybrał odpowiednią piosenkę.
- Towariszu, czy chcecie zostać skrzywdzeni? - wyseplenił, wciąż zaspany, Rosja.
- Nie! - odparł rezolutnie chłopak i pomachał kolorową siatką z Biedronki.
- Idziemy na grzyby!
- Ja Cię uduszę! - wysyczał Jozef, którego lekko podkrążone oczy bezlitośnie zdradzały powód zdenerwowania. - Mówię ci, zapłacisz mi za to!
- Ty mi zapłacisz! Za zakład! - wyszczerzył się do niego Feliks, wyciągając rękę.
- Iwan totalnie zostawił swój kran, bo go do tego namówiłem. I generalnie, prawie o nim zapomniał.
- Ty mały! - Jozef zaczął zbliżać się do niego niebezpiecznie, na co Feliks zaczął się cofać.
- Towariszu, co właśnie powiedzieliście? - dobiegł go głos Rosjanina, niebezpiecznie niski i niebezpiecznie szybko się zbliżający. W tym momencie Polak postanowił zrejterować. Tym oto sposobem wszelkie ptaki zostały zagłuszone. Zresztą, kto przejmowałby się ptakami, gdy widziałby drobnego blondynka uciekającego po całym polu namiotowym, pod górkę i z niej, machającego rękami, a w ślad za nim, z morderczymi minami, biegających bruneta - jedynie
w bokserkach i niezasznurowanych adidasach - oraz wielkiego jak dąb chłopa
w długiej, kremowej koszuli, szlafmycy i, nieco jaśniejszym, szaliczku...
Podsumowując, panowie na grzyby się nie wybrali (chociaż może i dobrze, bo grzybów było akurat tyle, co kot napłakał, więc tak czy inaczej, z grzybobrania byłyby nici). Za to panie obejrzały świetną pantomimę, zaśmiewając się do łez, po czym, gdy się znudziły, postanowiły zrobić śniadanie. I w tym momencie pojawił się zasadniczy problem - z czego? Cóż, w całym tym zamieszaniu nikt nie pomyślał o prowiancie, co mogło stanowić pewien problem. Na szczęście, jak się okazało, nie tylko Polak "potrafi". Ale o tym innym razem.


_____________________________________________________
[1]Legionowski Namiot - potoczna nazwa starych namiotów z ciężkim, stalowym stelażem, wytwarzanych właśnie w Legionowie. Dzisiaj do dostania są nowsze, lżejsze wersje.
[2] Mowa o krótkim okresie, kiedy to Państwo Pruskie pozwalało na liczne swobody w Księstwie Poznańskim. Cała reszta jest, oczywiście, moim wymysłem.
[3] Piosenka nosi tytuł "Mały Obóz" i rzeczywiście jej autor jest nieznany, a przynajmniej nie dotarłam do niego. Pomysł zaczerpnięty z kanoniczno-fanonicznej obsesji Rosji na pkt. "stania się jednością".
[4]Żart słowny. Feliks przerobił "podmoskiewnyje" na "podpiłaknyje", od nazwy jeziora. Wyjaśniam, bo nie wszyscy znają bukwy ;)
Btw. ballada jest naprawdę piękna, polecam posłuchać na youtobe w wersji operowej ;)
[5] "Hej Sokoły!" lub też "Ukrainę" napisał Tomasz Padurra (1801-1871) - polsko - ukraiński poeta i kompozytor, "śpiewak kozaczyzny", popularyzujący ukraiński folklor poprzez muzykę. Więcej.
Feliksowi nie chodziło o jego pochodzenie, a o twórczość poety.

Postacie:
Feliks Łukasiewicz - Polska
Iwan Bragiński - Rosja
Jozef Havel - Czechy
Michaela Machacková - Słowacja
Natasza Bragińska - Białoruś
Olena Bragińska - Ukraina

2 komentarze:

  1. Ho ho ho! Cieszy me oczy tępo Twej pracy. Sam tekst również.
    I oby tak dalej!
    Hej! Hej! Heeeej, sokooołyyy...

    OdpowiedzUsuń